Nie tak dawno miesięcznik „Nowa fantastyka” obchodził swoje 30-lecie. W związku z tym redaktorzy zadbali o to, aby w kilku jubileuszowych numerach nie zabrakło tekstów na wysokim poziomie. Myślę, że po pierwsze dlatego, aby zaspokoić oczekiwania swoich długoletnich czytelników, ale z pewnością przyświecał im również cel, aby zachęcić do sięgnięcia po ten magazyn osób, które dotychczas nie miały z nim styczności. Często uważałem siebie za osobę odporną na takie marketingowe chwyty, lecz twórcy „Fantastyki” wiedzieli jak mnie przekonać. Mianowicie w listopadowym numerze opublikowali pierwsze opowiadanie Terry’ego Pratchetta, które napisał w wieku…13 lat! To sprawiło, że bez większej zwłoki go nabyłem (oczywiście numer, a nie Terry’ego) . Być może zrobiłem to ze względu na kilkustronnicowe dzieło nastolatka, ale już po przeczytaniu dwóch pierwszych artykułów wiem, że nie ma co żałować wydanej dyszki, bo…to fantastyka.
Mógłbym teraz napisać definicję fantastyki na pół strony, omówić jak ją dzielimy, wkleić z Wikipedii biografie pionierów gatunku, wyjaśnić co ma Homer do Tolkiena i tak dalej, ale nie taki jest zamysł tego wpisu, jak zresztą wskazuje sam tytuł. Wolałbym raczej odpowiedzieć na pytanie w nim zawarte.
Bez bicia przyznaję się, że nie jestem wyjątkowo oryginalny i moje podwaliny znajomości z fantastyką stanowią „Opowieści z Narnii” C.S. Lewisa, oraz „Hobbit” i „Władca pierścieni” J.R.R. Tolkiena. Po drodze było trochę „Wiedźmina” wiadomego autora, a nawet towarzyszyły mi próby przeczytania „Bajek robotów” Stanisława Lema. Obecnie zaś staram się zgłębiać twórczość dwóch współczesnych gigantów w dziedzinie fantastyki, czyli wspomnianego już Terry’ego Pratchetta oraz Neila Gaimana. Jak nietrudno zauważyć, jest to zestawienie pozycji, które są znane nawet tym, którzy zarzekają się, że z fantasy i science- fiction nie chcą mieć nic wspólnego. Pojawia się zatem pytanie: „Koleś, co ty właściwie wiesz o fantastyce?”. Pokornie przyznaję, że niewiele, ale jednak w samym brzmieniu tego słowa jest coś, co sprawia, że kiedy je słyszę, to aż mi się uszy trzęsą.
Czy istnieje jakieś logiczne uzasadnienie opisanej powyżej reakcji? Sądzę, że po pierwsze mój pociąg do gatunku, którym jest fantastyka ( a szczególnie do części zwanej fantasy) bierze się stąd, że w światach, które przedstawia, wszystko jest możliwe. Otóż przy lekturze książek czy opowiadań fantastycznych i prawieniu niestworzonych historii (nie mówiąc już o pisaniu) można oderwać się od rzeczywistości i zapomnieć na chwilę o prawach fizyki, twierdzeniach matematycznych, a nawet (uwaga, nutka grozy…) prawdzie historycznej.
Drugim czynnikiem jest towarzysząca chyba każdemu małemu chłopczykowi chęć bycia herosem. Pamiętam doskonale, jak w wieku kilku lat marzyłem o tym, by być Herkulesem, Spider-manem, bądź Batmanem (duży rozrzut postaci, nieprawdaż?), a oglądanie filmów, czytanie książek i komiksów pozwalało mi na spełnienie tego pragnienia choć na chwilkę poprzez uruchamianie mojej wyobraźni, co z kolei pozwalało na tworzenie snów i wizji. Dziś z wdzięczności i sentymentu wciąż sięgam po gatunek pozwalający na spełnienie marzeń, choćby tylko w myślach.
Obecnie w moim pokoju znajdują się cztery półki z książkami ułożonymi tematycznie. Zgadnijcie, który gatunek jest najliczniejszy? Co prawda, prezentują go głównie utwory pisarzy, których nazwiska wymieniłem w jednym z akapitów, ale przecież od czegoś trzeba zacząć. „Zaraz, zaraz, Herbaciarz. Fantastyka zajmuje na twoich półkach najwięcej miejsca, a ty jeszcze chcesz ją zasilać kolejnymi pozycjami?” mógłby się teraz zdziwić Szanowny Czytelnik. Cóż mogę rzec? Z fantastyką jest tak, jak z pisaniem tekstów na MikoNews. Jak zaczniesz, to trochę trudno skończyć.
Choć na mojej półce znajdują się tylko dwie książki z tego gatunku, będące zresztą jedną całością, autorstwa Rafała Kosika, którego mieliśmy okazję poznać w październiku, to jednak przez te dwa tomy oraz wcześniejsze, do których dostęp mam tylko w bibliotece, tak teraz po ich przeczytaniu mam chrapkę na kolejne książki tego autora, których jednak w żadnej wypożyczalni nie ma, a chwilowo nie mogę sobie pozwolić na ich zakup, gdyż nie pozwala mi na to budżet… Pozostaje czekać na Mikołaja 😉