Przedstawiam Wam po raz pierwszy, Szanowni Czytelnicy, jedno z moich opowiadań.
Są rzeczy, które nie wymagają poprawy. Inne z kolei jej potrzebują, ale się ich nie poprawia, bo zwyczajnie nie wypada. Przed sobą, Szanowny Czytelniku, masz ten drugi przypadek.
Opowiadanie, które zamieściłem poniżej, nie jest perfekcyjne ani pod względem dialogów (które momentami zdają się być sztywne), ani fabuły (którą ktoś może uznać za naiwną), ani tak zwanego „kunsztu literackiego” (którego prawdopodobnie tu nie ma), ale i tak pozostaje jedną z moich ulubionych prac. I to bynajmniej nie dlatego, że spotkało się z uznaniem jury podczas pewnego konkursu.
Mimo tego, iż pisałem ten tekst gdzieś około tygodnia (żeby wyrobić się z terminem), to okazał się bodaj najbardziej osobisty ze wszystkich. Wiąże się to oczywiście z sentymentem, który do niego czuję, pogłębianym stopniowo przez miniony rok. I to może właśnie on sprawił, że dzisiaj przedstawiam Tobie, Szanowny Czytelniku, to opowiadanie (pomimo naprawdę licznych „niedociągnięć”, które są w nim zawarte i faktu, iż obecnie piszę już w nieco odmienny sposób), będąc bardzo ciekaw Twojej opinii. Może zasiądziesz przed komputerem z kubkiem herbaty i wyłączysz tego posta po przeczytaniu tych kilku zdań. A może nie.
Inny
Prolog
Deszcz walił z impetem w okna i parapety, chcąc dostać się do ciepłego wnętrza domu przez najmniejszy choćby otwór. Przebrane w niektórych miejscach rynny pękały i wylewały deszczówkę szerokimi strugami wprost na ziemię. Ogołocone z liści drzewa w małym sadzie gniewnie machały swoimi gałęziami, poruszanymi przez gwałtowne podmuchy wiatru, jakby chciały powiedzieć „Dosyć już tego przymusowego prysznicu! Nie widzicie, że nasze kory całkowicie przemokły?!”. Wydeptana ścieżka wiodąca od furtki do frontowych drzwi zamieniła się w bajoro, a wykładana brukową kostką ulica w rwący potok. Jednak deszcz zdawał się nie zwracać na to wszystko uwagi i uparcie spełniał swoje zadanie, atakując gwałtownie dom wraz z jego otoczeniem oraz całe miasteczko. Nie wiedział jednak, że jest uważnie obserwowany przez pewną bardzo niepozorną, młodą osobę.
***
Piętnastoletni Filip pociągnął pokaźny łyk herbaty z ogromnego kubka, który spokojnie można było nazwać kubłem i oparł swoje stopy o kratę kominka, chcąc w ten sposób zaskarbić dla siebie jeszcze więcej ciepła wypełniającego przestronny salon. Szalejący za oknem deszcz pomagał mu w myśleniu i koncentracji. Zamknął oczy, pozwalając myślom swobodnie wędrować i odkrywać najbardziej skryte zakamarki jego wyobraźni. Usłyszał nagle jakiś cichy trzask i momentalnie poczuł silny ból w nieosłoniętej kostce. Wyskoczył gwałtownie z fotela i w podskokach dotarł do drugiego końca pokoju, byle dalej od tego skupiska ognia, które jeszcze przed chwilą wydawało się sprzymierzeńcem i najlepszym przyjacielem. „Co za złośliwa iskra, dokładnie wiedziała gdzie trafić!” pomyślał młodzieniec, masując delikatnie sparzoną część nogi. Wtem oślepił go blask, który wdarł się do pokoju przez zamknięte okna, po czym wydało mu się, że całym domem zatrząsnęło. Nie mogło być najmniejszych wątpliwości, ulewa zmieniła się w koncert błyskawic i grzmotów. Filip podszedł do okna, żeby przyjrzeć się z bliska scenerii panującej na zewnątrz. Nagle usłyszał, że ktoś próbuje się dostać się do zamkniętego na klucz pokoju i naciska klamkę raz za razem.
-Spokojnie, już idę – powiedział i przemierzył pokój kilkoma szybkimi krokami, po czym przekręcił klucz i wpuścił do środka starszą o trzy lata siostrę. Pierwsze co rzuciło się chłopakowi w oczy, to trupioblada twarz tej tak zawsze wesołej dziewczyny. Na jej policzkach dostrzegł dwie smugi, pozostawione zapewne przez niedawno wypłakane łzy. Filip poczuł na plecach strużkę potu, której pojawienia się nie potrafił uzasadnić.
-Co się stało?-zapytał mocno zaniepokojony.
-Rodzice…-wyszeptała jego siostra, przez łzy, których nowe strumienie napłynęły jej do oczu.
-Wrócili?-drążył dalej. Dopiero później uświadomił sobie ile naiwności i cichej nadziei zawarł w tym jednym słowie.
Dziewczyna ciężko westchnęła, ostatkiem sił zatrzymała na chwilę szalejący potok łez i jednym tchem wyrzuciła z siebie:
-To wszystko wina tej ulewy. Mieli wypadek. Oboje nie żyją. Zginęli na miejscu. Muszę się tobą zaopiekować.
Filip kręcił powoli głową, jakby chciał zaprzeczyć wszystkim słowom siostry, po czym gwałtownie się od niej odwrócił. Nie przytulił jej, nie próbował pocieszać. Po prostu wyszedł.
1
-Filip, chodź wreszcie! Śniadanie na stole! – zawołała Magda w stronę prowadzących na piętro schodów.
-Daj mu chwilę. Dobrze wiesz, że to najpowolniejszy człowiek na świecie – upomniała ją pani Helena.
Dziewczyna ciężko westchnęła i posłała starszej kobiecie pełne rezygnacji spojrzenie.
-Wiem, wiem. To naprawdę złoty chłopak, ale czasem mam z nim urwanie głowy.
-Przecież nie po to walczyłaś w sądzie o przyznanie ci opieki nad nim i rzuciłaś szkołę, żeby teraz narzekać- – skarciła ją po raz kolejny rozmówczyni.
Magda miała już przygotowaną uwagę na temat nie wtrącania się w cudze sprawy, ale na szczęście w porę ugryzła się w język. Za wszelką cenę nie chciała urazić starszej kobiety. Nie w smak było jej szukanie kogoś nowego do pomocy. Tym bardziej, że dodatkowo mąż pani Heleny okazał się „złotą rączka” w wykonywaniu „męskich” obowiązków. Co prawda małżeństwo było bardzo wysoko wynagradzane (dziewczyna wychodziła z założenia, że tylko dlatego jeszcze zostali), ale ich doświadczenie i umiejętności znacznie odciążały Magdę. Wolała nie myśleć co by było, gdyby rodzice nie zostawili aż tak dużego spadku. Zapewne wzięliby Filipa do domu dziecka, a ona tułałaby się po nędznych mieszkaniach wynajmowanych jednocześnie przez kilkanaście osób, pracując gdzieś za kilka marnych groszy. Za to w takich warunkach mogła spokojnie zająć się bratem aż do jego osiemnastki, a później mogli oboje szukać przyzwoitej pracy. Gdy tylko o tym pomyślała, uświadomiła sobie, że bez ukończonej szkoły nie ma szans na żadną pracę. A już zwłaszcza przyzwoitą. Więc to Filip miał zająć się nimi w przyszłości? Nie, tego nie potrafiła sobie wyobrazić.
Wszystkie te kotłujące się w głowie myśli sprawiły, że po raz kolejny z jej piersi wydostało się głębokie westchnienie. Nagle zapragnęła podzielić się z kimś targającymi nią wątpliwościami. Nawet jeżeli tym kimś miałaby być pani Helena.
-Pani Heleno? – zagadnęła starszą kobietę.
-Hm? – mruknęła tamta, zdradzając tym samym tak charakterystyczne dla niej oznaki zainteresowania.
-Czy Filip będzie taki już zawsze?
Pani Helena spojrzała na nią ze zdziwieniem, nie rozumiejąc o co jej chodzi.
-No wie pani…Czy będzie taki zamknięty, poukładany, wręcz pedantyczny, zwierzający się tylko książkom i piórom…Czy będzie taki…
-Inny? – podsunęła starsza rozmówczyni.
-Dokładnie! – zawołała Magda z uśmiechem – Trafnie to pani ujęła.
-A nie był taki wcześniej? – zapytała pani Helena. Znała doskonale odpowiedź, ale wyczuła, że dziewczyna pragnie się jej zwierzyć.
-Nie – pokręciła głową dziewczyna – Dopiero po śmierci rodziców…
Urwała nagle, bo usłyszała kroki na schodach. To Filip wreszcie się ubrał i schodził na dół na śniadanie.
-Dzień dobry! – zawołała Magda z uśmiechem, odwracając się w jego stronę.
-Dzień dobry – mruknął chłopiec, ale nie odwzajemnił uśmiechu. Położył na krześle wytartą brązową torbę wypchaną książkami i zajął jedno z wolnych miejsc przy stole. Miał na sobie niebieską koszulę w kratę, która z pewnością dawno nie widziała żelazka i wystrzępione na nogawkach czarne jeansy. Jego kruczoczarna czupryna była w nieładzie, z czego jednoznacznie można było wywnioskować, że chłopak nie dotknął dziś grzebienia. Harmonizowały one za to idealnie z młodzieńczym zarostem, którego Filip nawet nie starał się unicestwić („Nie goli się już od miesięcy” skarżyła się niejednokrotnie Magda pani Helenie). Ten wizerunek młodzieńca bardzo nie odpowiadał jego siostrze, która często powtarzała, że wygląda on, jakby przed chwilą wyszedł z rynsztoku. Nie mogła jednak nic na to poradzić, ponieważ ilekroć próbowała przeprowadzić z Filipem rozmowę na temat jego wyglądu, ten po prostu opuszczał pokój.
-Co chciałbyś zjeść? – zapytała łagodnie Magda.
Filip wskazał szybkim ruchem głowy na przeciwległą szafkę, na której znajdował się talerzyk z croissantami.
-No tak – uśmiechnęła się siostra – To przecież twój ulubiony przysmak.
Dziewczyna ugryzła się gwałtownie w język, bo właśnie uświadomiła sobie co powiedziała. „Przysmak! Jak do dzikiego zwierzęcia!” skarciła się w myślach. Nie miało jednak sensu przepraszać. Filip i tak nie zwracał na to uwagi. Już nie.
Magda wstała i poszła po talerzyk, po czym postawiła go na stole przed bratem. Ten wziął do ręki dwa rogaliki i wstał ze swojego miejsca.
-Nie zjesz z nami? – zapytała siostra.
Ten tym samym szybkim ruchem wskazał zegar wiszący na ścianie i zabrał swoją torbę z krzesła, po czym poszedł ubrać kurtkę i buty.
Dziewczyna rzuciła okiem na tarczę zegarową i zobaczywszy jak już jest późno, krzyknęła w stronę holu:
-Tylko się pospiesz! I powodzenia w szkole!
Odpowiedział jej odgłos zamykanych frontowych drzwi.
-Musisz mieć naprawdę sporo cierpliwości moja droga – stwierdziła milcząca przez zadziwiająco długi czas pani Helena.
-I mam ją, mam ją… – wyszeptała Magda, opierając czoło na dłoni. Usilnie pragnęła wierzyć, że tak właśnie jest.
***
Filip położył torbę na trawie i usadowił się koło niej, jakby chciał przypilnować, żeby nikt jej nie ukradł. Wędrował wzrokiem po spokojnej tafli stawu. Lubił tę ciszę panującą nad zbiornikiem wodnym, który był odzwierciedleniem jego charakteru. Uwagę młodzieńca przykuł klucz dzikich kaczek lecący ponad drzewami parku. Chłopiec zerwał się ze swojego miejsca i biegnąc w tę samą stronę, w którą zmierzały ptaki wołał:
-Hej! Zabierzcie mnie ze sobą! Wyrwijcie mnie stąd!
Kaczki nie zwracały uwagi na jego rozpaczliwe błagania (choć Filipowi wydawało się, że na chwilę jedna z nich odwróciła głowę i na niego spojrzała) i poleciały dalej. Zrezygnowany zatrzymał się i rozejrzał wokół siebie. „Nie ma mojej torby!” uświadomił sobie nagle z przerażeniem. „Nie wiem nawet gdzie jestem” dodał w myślach.
Doszedł do prostego wniosku, że żeby wrócić tam skąd się przyszło, należy wrócić tą samą drogą, którą się tu dotarło (wbrew pozorom bardzo mała grupa ludzi dochodzi do takiej konkluzji). „Tylko którą drogą tu przyszedłem?”. To właśnie był kolejny problem. I Filip znów wybrał najprostsze rozwiązanie. Postanowił zawrócić i iść prosto przed siebie.
Ta metoda zadziałała bezbłędnie. Po niecałej minucie wędrówki ujrzał brzeg stawu. Kolejną rzeczą, która rzuciła mu się w oczy była wystająca spośród traw brązowa torba. Chłopak zerwał się do biegu i wkrótce znalazł się przy swojej własności. Podniósł ją i dokładnie się jej przyjrzał. Wyglądało na to, że podczas jego nieobecności nie trafiła w żadne niepowołane ręce. Chłopiec przytulił swoją torbę i odetchnął z ulgą. „Nie bój się, zaopiekuję się tobą. Przy mnie będziesz bezpieczna” wyszeptał.
Spojrzał na zegarek. Wyszedł ze szkoły już dawno temu. Siostra wie, że lekcje dobiegły końca, a on włóczy się nie wiadomo gdzie. Z pewnością będzie się gniewać. Filip jednak nie mógł się oprzeć temu, żeby zrobić coś jeszcze. Przykucnął i wyciągnął z torby pokaźny brulion oprawiony w czarną skórzaną oprawę, a z kieszeni wydobył pióro. Otworzył zeszyt na czystej stronie i szybko napisał, co następuje:
9 listopad 2011, czwartek
Stado dzikich kaczek przelatujące nad parkiem nie zabrało mnie ze sobą. Bardzo chciałbym odlecieć z nimi. Moja siostra już sobie ze mną nie radzi. Opuściłbym ją, ale nie mam wystarczająco dużo siły. Jest dla mnie taka dobra i zasługuje na kogoś lepszego do towarzystwa niż ja. Wynagrodzę jej to. Znajdę jej księcia, który wszystko naprawi.
BO JA NIE JESTEM W STANIE
Młodzieniec spojrzał na to co nabazgrał i poczuł, że łzy napływają mu do oczu. „Przestań! Płacz jest dla uprzywilejowanych, gamoniu!” skarcił się w myślach. Schował gwałtownie brulion i pióro do torby zapominając o wszelkiej delikatności i pobiegł najszybciej jak potrafił do domu.
2
Filip położył grabie za trawie, porzucając tym samym porządki w ogrodzie i nachylił się nad krzakiem róży, obserwując pszczołę, która to przybliżała się do jednego z kwiatów, to znowu dążyła do zachowania dystansu, groźnie przy tym bzykając. „Do czego potrzebna ci róża moja droga? Przecież nie zrobisz z niej miodu” pomyślał chłopak.
Do jego uszu doszedł nagle odgłos pracującego silnika, a po chwili na żwirowym podjeździe zaparkował czarny mercedes z przyciemnianymi szybami. Młodzieniec nie okazał najmniejszego zainteresowania tym zajściem i wciąż przyglądał się niezdecydowanemu owadowi. W tym czasie kierowca zdążył wysiąść ze swojego pojazdu i pchnąć otwartą furtkę prowadzącą do ogrodu, po czym podszedł do chłopca i przykucnął obok niego.
-Na co patrzysz? – zapytał zdziwiony.
Filip spojrzał za zmęczeniem na mężczyznę ubranego w garnitur i okulary przeciwsłoneczne skutecznie zasłaniające jego oczy i odparł:
-To pszczoła. Ona nie wie, że róża nie może jej się do niczego przydać. Jest zagubiona.
Chłopak wyrzucił z siebie te kilka słów i powrócił do swojego zajęcia. Zdziwienie nowo przybyłego znacznie się zwiększyło. Zaintrygowany również przyjrzał się owadowi. Pech chciał, ze akurat w tym samym czasie pszczoła zdała sobie sprawę z obecności dwóch intruzów. Bzyknęła jeszcze groźniej niż poprzednio i z impetem wleciała prosto na twarz starszego mężczyzny. Ten krzyknął z dziecięcym przerażeniem i wymierzył silny cios w swój własny policzek. Pszczoła padła na ziemię nieżywa.
Kierowca czarnego mercedesa nie zdążył sobie nawet zdać sprawy z wszystkiego co przed chwilą zaszło, a już poczuł kolejną dawkę bólu, tym razem w okolicach brzucha. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że leży powalony na ziemi, a na nim siedzi szesnastoletni chłopak i gwałtownie nim potrząsa.
-Ty morderco! – wrzeszczał wściekły Filip – Zabiłeś niewinną, zbłąkaną pszczołę! Nie masz serca potworze!
Mężczyzna postanowił zrobić użytek ze swojej siły i wiekowej przewagi. Chwycił chłopca za oba nadgarstki i powoli wstając, położył „przeciwnika” na trawie. Ten zwinął się w kłębek i zastygł bez ruchu, jednak wyraźnie można było usłyszeć jak ciężko dyszy, po przeżyciu takich emocji.
Starszy mężczyzna dostrzegł stojącą koło niego młodą dziewczynę, na twarzy której malowało się przerażenie. Pojawiła się tak nagle, jakby wyszła z podziemi.
-Co się dzieje? – zapytała.
-Czy to pani odpowiada za tego chłopaka? – odpowiedział tamten pytaniem na pytanie, poprawiając okulary na nosie.
Dziewczyna kiwnęła nieznacznie głową. Przymknęła oczy i odruchowo położyła dłoń na czole, jakby chciała sprawdzić czy nie ma przypadkiem gorączki.
-Co się dzieje? – powtórzyła, tym razem szeptem.
-Ten chłopiec rzucił się na mnie.
Magda przeraziła się jeszcze bardziej i kucnęła obok leżącego na ziemi brata.
-Filip czy to prawda? – zapytała cicho. W odpowiedzi usłyszała tylko przytłumiony szloch.
-Uważa pani, że mógłbym kłamać? – wtrącił się mężczyzna. Jego twarz nie wyrażała przy tym żadnych uczuć.
Dziewczyna po raz kolejny ukryła oczy pod powiekami na dłuższą chwilę i powoli wstała.
-Przepraszam pana. To wszystko szok – usiłowała się tłumaczyć.
O dziwo, tamten machnął tylko ręką i odparł:
-Wprawdzie mam pełne prawo zadzwonić teraz na policję, ale mogę udawać, ze nic tutaj nie zaszło.
-Takie chucherko nie zrobiłoby nikomu większej krzywdy – dorzucił po chwili z pogardą.
-Ma pan rację – przyznała Magda. W jej głosie pobrzmiewały gorycz i rozczarowanie. Nie widziała powodu, dla którego miałaby wystąpić teraz w obronie brata.
-Kim pan w ogóle jest? – zapytała, gdy pierwsze emocje już opadły.
-Hubert Pstraś, agent nieruchomości – przedstawił się mężczyzna i nieznacznie się ukłonił.
-Co pana tu sprowadza?
-Może porozmawiamy o tym wewnątrz? – zaproponował tamten.
-Oczywiście, bardzo proszę – odpowiedziała Magda, która dopiero teraz przypomniała sobie o obowiązku gościnności.
-Filip, dokończ grabienie liści – rzuciła jeszcze, prowadząc gościa do drzwi.
Gdy oboje zniknęli już w środku domu, chłopak podniósł się z trawy i rozejrzał się w poszukiwaniu zwłok zabitej pszczoły. Zobaczył jej pogruchotane truchło na żwirowej alejce. Nie mógł już nic zrobić, żeby ją ocalić. Padł na kolana i wybuchnął głośnym płaczem. Grabienie liści nie miało dla niego żadnego znaczenia.
***
Magda przyniosła na tacy dwie filiżanki z parującą herbatą i postawiła je na stole. Gość zdążył się już wygodnie usadowić w fotelu i rozglądał się ciekawie po salonie. Dziewczyna przesunęła w jego stronę jedno naczynie, a drugie wzięła w dłonie i raczej przycupnęła niż usiadła na brzegu kanapy, naprzeciwko agenta nieruchomości.
-Jeszcze raz pana przepraszam… – zaczęła.
Mężczyzna znów machnął ręką.
-Naprawdę, nie ma o czym mówić – powiedział.
Magda odetchnęła z ulgą i powtórzyła dręczące ją pytanie:
-Co pana tu sprowadza?
Rozmówca idąc za przykładem Magdy wziął filiżankę w dłonie i nachylił się w jej stronę.
-Jestem zainteresowany kupnem tego domu – poinformował ją wprost i pociągnął spory łyk herbaty.
Dziewczyna na chwilę zaniemówiła i równie nagle się zaśmiała.
-Wykluczone – stwierdziła, kręcąc głową – Wiem ile ten dom znaczy dla mnie i mojego brata. To jedyna pamiątka, która nam została po rodzicach.
-Spora ta pamiątka – wtrącił mężczyzna, nie siląc się nawet, żeby zabrzmiało to jak dowcip.
-Być może, ale to nie ma znaczenia – odparła Magda.
-I nie zmieni pani zdania?
-Za nic.
Agent wstał z fotela i zapiął marynarkę.
-Zatem nic tu po mnie – stwierdził – Jednak gdyby zmieniła pani swój pogląd, proszę zadzwonić na ten numer – dodał wręczając dziewczynie wyciągniętą z kieszonki wizytówkę.
-Dziękuję – powiedziała Magda – I przepraszam za to, że zmarnował pan swój czas. Odprowadzę pana.
-Sam trafię do wyjścia. Ja również dziękuję za tę krótką rozmowę i przepyszną herbatę. Mam nadzieję, że jednak zmieni pani zdanie. A raczej jestem tego pewien.
Gdy to mówił, Magda dostrzegła w jego oczach groźny błysk. Wzdrygnęła się gwałtownie, ale mężczyzna zniknął równie nagle, jak pojawił się w jej życiu.
***
Hubert Pstraś wyjrzał zza drzwi i rozejrzał się po ogrodzie. Grabie leżały tam, gdzie zostawił je ten chłopak, jednak po nim samym nie było nigdzie ani śladu. Agent nie czuł się zatem zagrożony, ale wolał nie prowokować zmian. Zatrzasnął gwałtownie frontowe drzwi i z prędkością, o jaką trudno byłoby go podejrzewać, dotarł do swojego samochodu. Przekręcił kluczyk w stacyjce i z piskiem opon odjechał z posesji rodziny Lisieckich.
***
Magda uchyliła drzwi do pokoju Filipa i wsunęła się do środka, zamykając je za sobą. Podeszła do leżącego na łóżku brata, zabierając po drodze trójnogi stołek i usiadła przy nim. Chłopiec odwrócił się do ściany, dając tym samym do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę. Siostra nie przejęła się tym jednak, tylko przybliżyła się jeszcze bardziej i delikatnie zapytała:
-Filip, o co poszło?
Odpowiedział jej tylko cichy, stłumiony szloch. Magda postanowiła jednak nie rezygnować.
-O mało nie ściągnąłeś na nas policji – spróbowała dotrzeć do sumienia brata. Płacz przybrał na sile. „Zawsze to jakieś osiągnięcie” pomyślała z goryczą dziewczyna.
-Co ten facet ci takiego zrobił? – zaatakowała po raz kolejny. Z początku wydawało jej się, że i ta odezwa pozostanie bez odpowiedzi, ale nagle Filip odwrócił się w jej stronę i pociągnąwszy kilka razy nosem powiedział:
-On zabił pszczołę! Zabił pszczołę!
Do oczu napłynęła mu nowa fala łez. Położył głowę na kolanach siostry i wybuchnął głośnym płaczem. Magda nie bardzo wiedziała jak zachować się w takiej sytuacji. Włożyła swoje drobne dłonie w gęste włosy brata i delikatnie go głaszcząc, zapytała:
-I tylko z tego powodu się na niego rzuciłeś?
Chłopiec nadludzkim wysiłkiem zatrzymał szalejący potok łez i jęknął:
-Tak…
Dziewczyna ciężko westchnęła. Dobrze wiedziała co musi teraz powiedzieć, ale zadawała sobie również sprawę, że takie oklepane frazesy są przeznaczone dla małych dzieci, a nie prawie dorosłych już młodzieńców.
-Filip – zaczęła – Ludzie to nie szmaciane kukiełki, na których można wyładowywać swoją złość i irytację. Naprawdę rozzłościłeś się o zwykłą pszczołę….
Brat gwałtownie zabrał głowę z jej kolan i znów odwrócił się do ściany, jakby zauważył, że Magda jest wrogiem, którego postrzegał za przyjaciela.
-To nie była zwykła pszczoła – powiedział – Ona szukała nektaru. Chciała pomóc swojej rodzinie. Skąd niby mogła wiedzieć, że róża jej nie pomoże?
Z piersi jego siostry po raz kolejny wydostało się ciężkie westchnienie. Z żalem uświadomiła sobie, że już prawdopodobnie nigdy nie zrozumie Filipa. Wstała, odstawiła krzesło na miejsce i wyszła z pokoju zamykając delikatnie za sobą drzwi.
***
Pan Hubert pchnął potężne dębowe drzwi i wkroczył do dzielonego ze wspólnikiem biura. Ponieważ był już późny jesienny wieczór, lampka na biurku jego kolegi była zapalona, a on sam z podwiniętymi rękawami koszuli wystukiwał coś gwałtownie na klawiaturze komputera.
-Cześć Ludwik – przywitał się Pstraś.
Wystraszony mężczyzna w pośpiechu schował do paska okienko z grą „Ice Tower” i otworzył pierwszy lepszy dokument tekstowy, który znalazł na pulpicie. Podniósł wzrok znad monitora i uśmiechnął się.
-Witam szanownego kolegę – odparł – I jak tam nasza sprawa? – zapytał, sadowiąc się wygodniej w fotelu.
Wspólnik tylko pufnął z niezadowoleniem i gwałtownym ruchem ściągnął ciemne okulary z nosa. Spojrzał gdzieś w dal za oknem i stał w tej pozycji przez mniej więcej minutę. Pan Ludwik, który znał swojego kolegę z opanowania, ale wiedział, że mimo wszystko lepiej go nie drażnić, przezornie nie próbował wyrywać go z zamyślenia i nachylając się nad biurkiem, wywołał znów grę na pulpit. W tej samej chwili pan Hubert ciężko westchnął, a przerażony Ludwik ponownie schował swoje ulubione okienko. Jego towarzysz usiadł naprzeciw niego na krześle przeznaczonym dla klientów i położył okulary na biurku.
-Ten dom jest w posiadaniu młodej kobitki – zaczął Pstraś – Która w dodatku nie pali się do sprzedania go.
Pan Ludwik spojrzał na niego zdziwiony.
-Samotna? – zapytał.
Jego kolega posłał mu ciężkie spojrzenie.
-Teoretycznie tak, ale ma jakiegoś psychola na utrzymaniu, prawdopodobnie brata. Powiedziała, że nie sprzeda tej posiadłości, bo to jedyna pamiątka po rodzicach.
-Co się z nimi stało?
-Licho wie, ale wszystko jest teraz w rękach tej dziewczyny.
-Skąd wiesz, że to psychol?
-Co? – spytał rozdrażniony pan Hubert, nie rozumiejąc o co chodzi Ludwikowi.
-Ten chłopak. Skąd wiesz, że z nim jest coś nie w porządku?
-Rzucił się na mnie.
-Co zrobił? – zapytał jego kolega z jeszcze większym zdziwieniem.
-Pobił.
Towarzysz uważnie mu się przyjrzał.
-Nie wyglądasz na poszkodowanego – ocenił.
Pstraś machnął tylko ręką. Widocznie był to jego ulubiony gest.
-Takie chucherko jak on nie zrobiłoby krzywdy nawet szczenięciu – stwierdził.
Tamten pokiwał głową i rozparł się jeszcze wygodniej w swoim fotelu. Przez kilka minut dwaj wspólnicy siedzieli w milczeniu. Nagle w głowie pana Ludwika pojawiła się pewna myśl.
-Mówi, że dlaczego nie sprzeda domu? – zapytał.
-Bo to jedyna pamiątka po rodzicach.
-Aż tak jej zależy?
-Pewnie bawi się w matkę Teresę. Wygląda na kobietę, która ma głowę na karku i rozumie, że sprzedanie tego domu tylko ułatwi jej życie. Założę się, że ten chłopak jest bardziej przywiązany do posiadłości niż ona, więc nie oddaje jej ze względu na niego.
-Zatem chłopiec jest naszym głównym przeciwnikiem w tej sprawie?
Pan Hubert kiwnął głową.
-I mówisz, że to psychiczny gość?
-Największy świr jakiego widziałem.
-A co się robi z psychopatami?
-Zamyka w psychiatryku – odparł wspólnik z błyskiem w oku, po raz pierwszy w życiu całkowicie rozumiejąc o co chodzi panu Ludwikowi.
-No właśnie – poparł go towarzysz otwierając bezczelnie okienko z „Ice Towerem” – No właśnie.
***
3
Pan Hubert zaparkował swojego mercedesa na szerokim parkingu przed szpitalem psychiatrycznym i wbiegł na kilka schodków prowadzących do ogromnych, dwuskrzydłowych drewnianych drzwi.
Cały ten budynek sprawiał ponure, a nawet powiedziałbym, upiorne wrażenie. Nieprzyzwyczajonych do niego ludzi odtrącał już samą swą wielkością i przestronnością. Negatywne odczucia potęgował fakt, że w każdym oknie zostały umieszczone solidne kraty, przywodzące na myśl więzienie. Jakby tego było mało, budowla sama w sobie była bardzo obskurna. W niektórych miejscach zdążył już odpaść tynk, który pozostawił po sobie ogromne dziury, z których na gości spoglądały ogołocone cegły. Gdzieniegdzie można było zauważyć, że zaprawa jakby nie potrafiła się zdecydować czy pozostać na swoim miejscu, czy już raczej je opuścić i pójść w ślady poprzedników, dlatego też ogromne jej płaty zwisały bezwiednie w oczekiwaniu, aż ktoś inny podejmie decyzję. Całość wieńczyły postacie kilku skalnych gargulców, które zostały umieszczone na dachu, nie wiadomo przez kogo i nie wiadomo po co, ale najwidoczniej nikt nie odczuwał potrzeby, żeby je stamtąd ściągnąć.
Jak już więc mówiliśmy, pan Hubert dotarł do frontowych drzwi. Z rozpędem pchnął oba ich skrzydła, ale żadne z nich nie ustąpiło nawet na centymetr. Agent nieruchomości rozejrzał się po ścianach w poszukiwaniu dzwonka. Nie dostrzegł nigdzie takiego urządzenia, więc z całej siły załomotał w drewno. Stał przez chwilę nasłuchując i już chciał powtórzyć swój gest, gdy do jego uszu dotarł jakiś chrobot, jakby ktoś przesuwał nieco zardzewiały skobel. Chwilę potem pomiędzy skrzydłami pojawiła się niezbyt szeroka wnęka, przez którą wyjrzał niski, łysy mężczyzna w białym fartuchu. Zamrugał kilkakrotnie, bo ostre jesienne światło raziło go w oczy i zapytał:
-Tak? W czym mogę pomóc?
Pan Hubert przełknął ślinę, która nie wiedzieć czemu w dużej ilości pojawiła się w jego ustach i odparł:
-Dzień dobry doktorze.
Tamten skinął głową.
-Mam dla pana pacjenta.
Starszy mężczyzna rozejrzał się ciekawie z błyskiem w oku. Nagle na jego twarzy pojawił się wyraz rozczarowania.
-A gdzie on jest? – spytał.
-Właściwie to nie ma go tu ze mną.
-Kim on właściwie jest?
-To nastoletni chłopiec…
Doktor uniósł dłoń niczym cezar, nakazując tym samym milczenie swojemu rozmówcy i podłubał chwile w zębach, usilnie się nad czymś zastanawiając.
-Może mieć koło piętnastu – szesnastu lat?
-Owszem.
-Mieszka w tym dużym domu przy ulicy Kościuszki?
-Zgadza się.
Lekarz uśmiechnął się i pokręcił głową.
-Zatem nie ma o czym rozmawiać. Jego siostra była u nas kiedyś z nim na kontroli czy coś tam. Chłopak jest zdrów, tylko taki dziwny jakiś. Cóż, kryzys wieku średniego… Żegnam pana – powiedział i pchnął jedno skrzydło, usiłując zamknąć drzwi. Pan Pstraś jednak był szybszy. Włożył stopę we wnękę, powstrzymując ty samym doktora. Ten spojrzał na niego ze zdziwieniem. Agent zabrał nogę i chrząknął.
-Wie pan jednak, że stan pacjenta czasem się pogarsza. Obawiam się, że z tym chłopcem dzieje się coś niedobrego i byłbym wdzięczny, gdyby zatrzymał go pan na dłuższą obserwację –poprosił. Gdy skończył, sięgnął pod marynarkę i wyciągnął stamtąd pękatą kopertę o oczywistej zawartości. Lekarz spojrzał na nią okrągłymi oczami.
-A pańska etyka lekarska mówi przecież, ze lepiej zapobiegać niż leczyć – podsumował pan Hubert, podając plik banknotów doktorowi. Ten szybko je zabrał i schował do kieszeni fartucha.
-Proszę zatem przywieźć do nas pacjenta. Oczywiście zajmiemy się nim. I niech pan pamięta, że nie chcę widzieć tu niczego z jego rzeczy osobistych. Wszystko dostanie u nas.
Pan Pstraś skinął głową.
-Jutro w godzinach popołudniowych – obiecał.
Lekarz nic już nie odpowiedział i zamknął drzwi. Nikt nie próbował go powstrzymywać.
***
-Dryyyyń! – dzwonek zadźwięczał przeraźliwie, wyrywając Magdę z zamyślenia. Odłożyła marchewkę, którą tarła na surówkę i wymijając panią Helenę wyszła do holu. Wytarła ręce w sukienkę (co nie było być może zbyt schludne, ale dziewczyna dawno już przestała zastanawiać się nad takimi rzeczami) i otworzyła drzwi. Z wielkim zaskoczeniem zobaczyła, że na progu stoi nie kto inny jak poznany w niezbyt przyjemnych okolicznościach agent nieruchomości Hubert Pstraś. Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie i zdjął okulary.
-Dzień dobry – przywitał się – Czy zastałem może pana…Edwarda?
Magda spojrzała na niego ze zdziwieniem i poprawiła:
-Chyba Filipa?
Gość skarcił się w duchu. Jak mógł popełnić tak wielką pomyłkę? Uśmiechnął się jeszcze szerzej, chcą zatrzeć nieprzyjemne wrażenie.
-Oczywiście, pana Filipa – potwierdził – Proszę mi wybaczyć. Bardzo słaba pamięć…
-Filip! – krzyknęła dziewczyna w głąb domu, nie słuchając przeprosin pana Huberta. Stali oboje przez chwilę w milczeniu i oczekiwaniu. Po dwóch minutach nastolatek zszedł z piętra.
-Witam – powiedział przybysz. Chłopiec nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi i rzucił siostrze pytające spojrzenie.
-Ten…pan chciał z tobą porozmawiać – poinformowała go Magda. Młodzieniec raczył wreszcie spojrzeć na mężczyznę, ale w jego oczach ciężko byłoby doszukiwać się jakichkolwiek oznak zainteresowania.
-Przyszedłem do państwa – zaczął pan Pstraś – aby ostatecznie zażegnać konflikt pomiędzy mną a panem Filipem. W tym celu chciałbym zaproponować mu drobną przejażdżkę moim mercedesem i przyjacielska pogawędkę. Interesuje cię motoryzacja mój chłopcze? – zapytał nagle agent pochylając się nad bratem Magdy, jakby przypomniał sobie, że ta rozmowa dotyczy jego osoby. Ten nie tylko nie odpowiedział na to żałosne w jego oczach pytanie, ale w dodatku odwrócił się plecami i wrócił na schody, powoli się na nie wspinając. Na tym pewnie skończyłaby się ta wizyta, lecz w myślach siostry ni stąd ni zowąd pojawiła się pewna myśl.
-Przepraszam za brata – zwróciła się do pana Huberta z przyklejonym do ust uśmiechem – Ma naprawdę ciężki dzień. Jeśli byłby pan łaskaw wejść na chwilę do środka i zaczekać, to spróbuję nakłonić brata, aby przyjął pańską wyśmienitą propozycję.
Wyrzuciła te słowa z siebie niczym karabin maszynowy. Po sekundzie zreflektowała się, że być może trochę przesadziła, jednak wszystko wydawało się być w należytym porządku. Mężczyzna odwzajemnił uśmiech i wszedł do holu, wycierając buty o wycieraczkę, aby pozbyć się z nich wyimaginowanego brudu. Dziewczyna zamknęła drzwi i z okrzykiem „Zaraz wracam!” wbiegła na piętro. Wsunęła się cicho do pokoju brata, który siedział przy biurku i popijając herbatę z filiżanki, zawzięcie notował coś w swoim grubym brulionie. Gdy zauważył siostrę, zatrzasnął go gwałtownie i odwrócił się w jej stronę. Magda usiadła na łóżku znajdującym się koło jego miejsca pracy i stwierdziła:
-Myślę, że powinieneś przyjąć jego propozycję.
Chłopiec zmarszczył brwi, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego siostra tak uważa.
-No bo zastanów się – ciągnęła dziewczyna dalej – Ten facet miał prawo zgłosić twoją napaść na policji. Nie wiem jaki cel ma w tym, żeby się z tobą przejechać, ale krzywdy ci raczej nie zrobi. Tymczasem odmowa może go nieźle wkurzyć i zmienić jego zdanie. Nie wiem jak ty, lecz ja nie mam zamiaru wchodzić konflikt z prawem. Pomyśl o tym co ja zrobiłam dla ciebie i chociaż raz zrób coś dla mnie.
Czuła się żałośnie z tym, że musiała przywoływać swoje zasługi i jednocześnie stwierdzać, że brat jest nierobem bez uczuć, ale wiedziała, że to jedyny sposób, żeby do niego dotrzeć.
Słysząc te słowa Filip ciężko westchnął i bez entuzjazmu odpowiedział:
-Dobrze. Dla świętego spokoju pojadę.
***
Pan Hubert i Filip zatrzymali się na parkingu należącym do szpitala psychiatrycznego i wysiedli.
-Nie jestem psychopatą – powiedział chłopiec bez ogródek. Nie widział powodów do tego, żeby być uprzejmym wobec ludzi bez serca.
-Ależ oczywiście, że nie! – potwierdził pospiesznie mężczyzna, nie zapominając o odpowiedniej dawce sztuczno – prawdziwego śmiechu.
-Przyjechaliśmy w odwiedziny do mojego brata, który bardzo chce cię poznać. Bardzo się zainteresował naszą przygodą ze pszczołą – poinformował chłopca.
Agent zdawał sobie sprawę z tego, że to kłamstwo jest niezbyt przekonywujące. Nie zdołał jednak wymyślić niczego lepszego.
Podeszli obaj do ogromnych drzwi, które Pstraś znał już bardzo dobrze. Tym razem po zapukaniu otworzyły się niemal natychmiastowo.
-Czy to on? – zapytał ten sam doktor, który już poprzednio rozmawiał z panem Hubertem.
-Zgadza się – potwierdził mężczyzna.
I nim Filip zdążył się zorientować co się dzieje, został wepchnięty do środka, drzwi zostały za nim zatrzaśnięte i znalazł się w uścisku czyichś stalowych ramion.
***
Magda wyjrzała przez okno. Z południa nadchodziły groźnie wyglądające chmury, które z pewnością przyniosą ze sobą obfite opady deszczu, a może nawet gwałtowną nawałnicę. Ta sceneria skojarzyła się dziewczynie z pewnym wydarzeniem, ale myśli o nim postanowiła odepchnąć gdzieś na bok. Musi być silna, dopóki Filip znajduje się pod jej opieką.
Liczyła na szybki powrót brata.
***
Hubert Pstraś wkroczył do gabinetu niczym Napoleon powracający z Elby i zatrzasnął za sobą drzwi. Zaskoczony pan Ludwik podniósł gwałtownie palce z klawiatury i dżdżownica, która zdążyła już przeskoczyć trzy poziomy, z impetem spadła w dół planszy. Na ekranie pojawił się różnokolorowy napis „Game over”. Mężczyzna westchnął i spojrzał na swojego wspólnika.
-I jak? – zapytał.
Zawsze elegancki i opanowany pan Hubert zasiadł na swoim fotelu i położył stopy na biurku, czego nie zrobił już od dwudziestu lat. Ściągnął ciemne okulary z nosa i z uśmiechem spojrzał na towarzysza.
-Udało się – poinformował go.
Tamten odetchnął z ulgą i zapytał:
-A co powiedziałeś kobitce?
-Że chcę się z nim przejechać i pogadać.
-I tak po prostu się zgodziła?
-Nawet sama wypchnęła chłopaka z domu.
-Pewnie teraz szalenie się martwi i jeszcze dziś się z tobą skontaktuje. Co zrobisz?
-Powiem, że uciekł mi z auta. Przecież to psychol.
-Pójdzie na policję i cię zaskarży.
-A jakie ma dowody?
-I tak będą go szukać.
-Ale nie w psychiatryku. A już na pewno nie w tym.
Pan Ludwik z niedowierzaniem pokręcił głową.
-Ciekaw jestem czy to kupi – stwierdził.
-Nawet jeśli nie, to my nie omieszkamy kupić czegoś od niej – odpowiedział pan Hubert.
Dwaj wspólnicy zaśmiali się głośno, jakby właśnie usłyszeli najlepszy żart pod słońcem.
Epilog
Filip rozejrzał się po pokoju. Właściwie była to ciasna klitka, w której zmieściło się tylko niezbyt stabilne łóżko z dziurawym materacem, któremu z pewnością brakowało więcej niż jednej sprężyny, niewielka szafa w połowie skonsumowana przez korniki i biureczko, na którym stała lampka z przepaloną żarówką oraz dostawione do niego jedyne krzesło. Na całe szczęście znajdowało się tu również całkiem spore okno. Szkoda tylko, że zakratowane. Chłopiec podszedł do niego i przez szpary spróbował dojrzeć, co dzieje się na zewnątrz. Jego oczom ukazał się opustoszały plac z pożółkłą trawą i dywanem zeschłych liści dębu, bo właśnie szereg tych drzew otaczał to miejsce.
Chłopiec zdjął płaszcz, który miał na sobie i położył go delikatnie na łóżku. Próbowali mu go zabrać, ale nic z tego. Szesnastolatek potrafi bronić swojej własności. Zastanawiał się nad tym, dlaczego Magda tak bardzo chciała, żeby tu przyjechał. Może doszła do wniosku, że rozwinęła się u niego jakaś choroba? Ale wtedy z pewnością zatroszczyłaby się o lepsze miejsce. A może przysłała go tu, żeby nauczył się, co to znaczy twarde życie i wziął się wreszcie w garść? A może… Nie ta myśl była zbyt straszna. Chłopak pozwolił jednak, żeby jego mózg przeanalizował ją w całości. Może Magda przysłała go tu…żeby się go pozbyć? Młodzieńcowi momentalnie napłynęły łzy do oczu. Kierując się jednak zasadą, że są ona przeznaczone dla ludzi uprzywilejowanych, natychmiast otarł je rękawem rozpinanego swetra, który miał na sobie.
Nie miał już nadziei. Przynajmniej nie dla siebie. Doszedł jednak do wniosku, że siostrze będzie lepiej i łatwiej bez niego. A tak poza tym co z nim w ogóle się stanie? „Niezależnie od tego uratowałem choć część swojego życia” pomyślał.
I wyciągnął z przepastnej wewnętrznej kieszeni swojego swetra gruby brulion i pióro wieczne.